Popołudnie było upalne, słoneczne, a niebo jasne i przejrzyste. Wszystko wokół lśniło blaskiem słońca i radości.
Damla i Kerem czuli się tego dnia doskonale. Cieszyli się lasem, pogodą i swoją wzajemną obecnością. Uśmiechy same cisnęły się im na usta.
– Czasem tak sobie marzyłam… – zaczęła Damla. – żeby już zawsze żyć w tym pięknym lesie i nie wracać do domu.
– A skąd u ciebie biorą się takie myśli? – Kerem był wyraźnie zaciekawiony.
– Ot tak po prostu. Nic szczególnego się nie wydarzyło. To miejsce je we mnie wywołuje. Tu jest naprawdę pięknie.
– Nie sądziłem, że kiedykolwiek spodoba ci się życie włuczęgi, takie jak moje. – zdziwił się przyjaciel.
– Oczywiście, że tak. Powiem więcej. Im dłużej bym tutaj żyła, tym więcej bym odkrywała, więc nie byłoby miejsca na nudę.
– A co z rodziną? Przecież oni zamartwialiby się o ciebie.
– O wszystkim bym im powiedziała. Nie myślisz przecież, że potrafiłabym ich tak zostawić bez wiadomości?
– Nie nie. – zaprzeczył Kerem. – Nie o tym mówię. Tęsknota nie dawałaby tobie spokoju.
– Mogliby mnie tu odwiedzać. Wtedy byłoby jeszcze milej.
Damla rozmarzyła się i głęboko zadumała. Patrzyła na strumyk, w którym wesoło szumiała woda. Kerem pomyślał przez chwilę, że jego przyjaciółka śmiało mogłaby się stać częścią tego wspaniałego miejsca. Myśli mu się śmiały, gdy tak na nią spoglądał.
– Zacznijmy już od dziś. – powiedział Kerem w przypływie radości.
To jakie miejsce chciałbyś mi najpierw pokazać?
– Te dzikie zarośla. Moglibyśmy się tam ukryć. – to rzekłwszy poprowadził Damlę jeszcze głębiej w las.
– Ohoho! Niesamowite! – ucieszyła się dziewczyna, gdy wreszcie dotarli do celu.
– Wiedziałem, że ci się spodoba.
– A w nocnym mroku to miejsce byłoby jeszcze bardziej malownicze.
– To prawda. – przyznał Kerem. – Ale niech to będzie nasza tajemnica.
Zgoda. – odparła Damla, po czym dodała. –
– Chodźmy tam! – zawołała radośnie Damla.
– Dokąd?
– Do strumyka. Chciałabym się przy nim ochłodzić i napić wody. Na pewno jest orzeźwiająca i smaczna. A i tobie zrobi się rześko.
Kerem przytaknął ochoczo i oboje pobiegli do strumyka, śmiejąc się przy tym i ścigając. Czuli się niemal jak dzieci mimo, że mieli już po 15 lat.
– No, jak zwykle byłeś pierwszy. – powiedziała Damla z udawanym rozczarowaniem.
– Oj, nie gniewaj się, Damla. Przyjdzie czas i na ciebie.
– To już raczej nie z tobą. – uśmiechnęła się. – Jesteś szybki, jak jeleń.
– Trochę mi jeszcze brakuje.
Nachylili się nad brzegiem strumyka i zaczęli raczyć się chłodną, orzeźwiającą wodą.
– Miałaś rację, Damla. – stwierdził Kerem. – Nic tak dobrze nie smakuje w upalne dni, jak chłodna woda ze strumyka.
Damla z uśmiechem kiwnęła głową na znak zgody.
– Przysiądźmy sobie na brzegu. – zachęciła, gdy już oboje zaspokoili pragnienie.
– Dobry pomysł. Nieco się ochłodzimy. – ucieszył się Kerem.
Damla przybliżyła się nieco bardziej do brzegu i zaraz zanurzyła stopy w chłodnej wodzie. Musiała jednak usiąść zbyt blisko krawędzi, bo wnet zsunęła się po stromej skarpie. Usiłowała się jej przytrzymać, mocno wbijając palce w ziemię, ale wartki strumyk porwał ją i zagarnął.
– Damla! Daaaamlaaaa! – nawoływał, licząc choćby na krótką odpowiedź.
Jedak kerem usłyszał tylko gdzieś w oddali jej krzyk, który cichł z każdą sekundą. Wszystko to działo się tak prędko, że nawet nie zdążył przyjść jej z pomocą. Strumyk był nieubłagany. Gdy Kerem spojrzał w dół, w głąb strumyka, nie zobaczył już tam swojej przyjaciółki.
Przedtem Wesoły i rześki strumyk ział teraz przed nim pustką, jak mroczna, bezdenna otchłań. Nie namyślając się długo, Kerem rzucił się w jej czeluści.
Na podwórzu panował rwetes. Każdy gdzieś pędził, bo wszyscy mieli coś ważnego do zrobienia. Merve ze swą matką Esmą prała ubrania w wielkiej balii, nieco powyszczerbianej wskutek wieloletniego używania. Śpiewały przy tym piosenki, których kiedyś uczyła je babcia Merve. Słońce przygrzewało niemiłosiernie, co sprawiało, że kobiety dość szybko się męczyły, ale były już tak zaprawione w bojach, że nie było to dla nich nie do zniesienia. Śpiew dodawał im werwy i animuszu.
– Uf, już nie dużo zostało. – kobieta w podeszłym wieku odetchnęła z ulgą.
– Myślę, że do południa skończymy. – dodała Merve. – A z Damlą poszłoby jeszcze szybciej.
– No tak. Pewnie znowu włuczy się z tym swoim przyjacielem, jak mu tam…
– Kerem. – dokończyła Merve, po czym dodała. – Często się z nim sprzeczałam.
– A o cóż to? – zaciekawiła się matka.
– On to jest taki dzikus. Huligan. Rzucał kamieniami w przejeżdżające powozy. Chciał koniecznie, żeby wpadały kupcom do tych owoców, czy zboża, które wiźli.
– A po co?
– A no tak dla kawału. Mówię ci mamo. To nicpoń.
Przez chwilę prały w milczeniu, potem Merve ciągnęła dalej.
– A wiesz mamo, co jest najciekawsze?
– Cóż takiego?
– To właśnie, że gdy Kerem rozmawia z Damlą, to robi się z niego zupełnie inny człowiek. Jest taki spokojniejszy, a i porozmawiać z nim można…
– A przed tobą taki cwany?
– A no tak. Doskonale wie, jak mi zaleźć za skórę.
– To sobie znalazł zabawę. – matka uśmiechnęła się łobuzersko, nieco żartując sobie z córki.
– On to w ogóle jest takim wuczykijem, co to wszędzie go pełno.
– I to ciebie tak drażn, Merve?
– Nie, mamo. Bardziej to, że tak ludziom przeszkadza. Nie ufam mu.
– To ja wiem. Też nie lubię, gdy Damla chodzi z nim do lasu. Kto go tam wie?
– Pewnie znowu z nim poszła, a my musimy tu harować.
Gdy skończyły prać, poszły razem do miejsca na podwórzu, gdzie ojciec porozstawiał drewniane drążki do wieszania mokrych ubrań. Merve i jej matka uginały się pod ich ciężarem. Jednak praca szła sprawnie, bo obie miały siłę i chęci. Ojciec pracował na polu, ale lada chwila miał wrócić do domu na obiad.
– Poczekaj, Merve. Pójdę tylko zupę postawić na ogniu.
– Dobrze, mamo. Ja pójdę rozwiesić to wszystko, a potem poszukam Damli. Na pewno gdzieś się włuczy z Keremem. A jego też mogę zaprosić?
– A zaproś. Damy mu jeść, ale niech długo nie siedzi.
Matka poszła raźnym krokiem do całkiem sporej, murowanej chaty, zostawiając Merve pokaźne naręcze mokrego prania.
Merve szła polną drogą, rozglądając się dookoła. Szukała swojej siostry, która (jak się spodziewała) baraszkowała sobie w trawie z przyjacielem. Idąc słuchała śpiewu ptaków, szumu drzew i wiatru. Nie miała żadnych trosk, które nie pozwalałyby jej cieszyć się życiem. Było jej lekko na sercu. Była tylko odrobinkę rozczarowana, bowiem Damla zamiast pomóc jej i mamie, urządzała sobie przechadzki.
"Pewnie niedługo mama będzie już miała gotowy obiad, a Damla jeszcze nie przyszła. – pomyślała Merve. – Poza tym wiedziała, że będziemy robiły dzisiaj pranie. A obiad? Ech, trudno. Jak chce być głodna, to niech jest.
Merve była jednak w zbyt wesołym nastroju, aby długo rozmyślać o siostrze, która chodzi własnymi drogami i wynikających z tego domowych perypetiach. Nie umiała się oprzeć urokowi tego pięknego dnia. Żałowała tylko, że nie może dziś spotkać się ze swą przyjaciółką Azrą, która właśnie tego dnia pojechałaz rodzicami na rynek. Merve miała wielką ochotę pójść nad rzekę, usiąść na jej brzegu i opowiadać przyjaaciółce stworzone przez siebie historie, a potem przysłuchiwać się opowieściom Azry.
"A Damli jak nie było, tak nie ma. – przypomniała sobie Merve po dłuższej chwili zadumy. – Nie ma co na razie szukać dalej. Wracam do domu. Jak będzie chciała przyjść, to w końcu przyjdzie."
Wiejska chata aż kipiała od zgiełku i nerwowej krzątaniny. Było już dawno po kolacji, a Damla do tej pory się nie pojawiła.
– Zawsze przychodziła do domu choćby na chwilę. Teraz zbliża się zachód słońca, a jej wciąż nie ma. – niepokoiła się matka.
– A mnie się zdaje, że ona niedługo przyjdzie. – wtrącił Yusuf – krępy chłopiec o rumianej buzi, młodszy brat Damli i Merve. – Zawsze z nim tak długo się włuczy.
– Ale przynajmniej było wiadomo, gdzie jest. – stwierdził Murat. Jako głowa rodziny był on człowiekiem rzetelnym i przywizywał dużą wagę do szczegółów.
– To prawda. – zgodziła się Merve. – Tato ma rację. Tylko dokąd on mógł ją zabrać.
– A licho ich wie. – Yusuf był święcie przekonany, że jego siostra-wędrowniczka gdzie by się nie znalazła, to zawsze da sobie radę.
– A ty nie bądź taki pewny. – skarciła go Esma. – Gdyby było wszystko w porządku, to zapewne przyszłaby na obiad, a tymczasem już ciemnieje, bo słońce zachodzi.
– Dzieci, zostańcie w domu, a ja pójdę z mamą poszukać Damli. – zażądził ojciec.
– Co to, to nie. – sprzeciwiła się Merve. – Tato, nie mam zamiaru tak siedzieć z założonymi rękami i czekać. Wiesz, że tego nie znoszę.
– Nie ma mowy, Merve. Nie daj Boże i ty się jeszcze zagubisz. Zostajecie i koniec. Bez dyskusji!
– Ale… – Merve nie należała do tych grzecznych, zawsze posłusznych córek. Podobnie, jak i Damla, choć u niej najbardziej ujawniało się do w obecności Kerema.
– Żadne ale. – ojciec był bardzo stanowczy. – Gdy wrócimy do domu, chcemy was tutaj widzieć.
– Murat, proszę cię. Zaufaj im. Nie bądź taki surowy. – prosiła łagodnie Esma.
– Wiesz dobrze, że ja z troski ta ki jestem.
– Merve jest bardzo roztropna i z pewnością nie przyjdzie jej do głowy żaden głupi pomysł. Prawda, córeczko?
– Tak mamo, ale mądry zawsze się znajdzie.
– Dobrze, idziemy. – oznajmił Murat, po czym rodzice opóścili wiejską chatę.
– I co? – spytał Yusuf teatralnym szeptem. – Idziemy?
– Nie, nie idziemy. – odparła Merve. Zdecydowanie, jakie chłopczyk usłyszał w jej głosie miało w sobie coś ze stanowczości ojca.
– Dlaczego?
– Bo tylko ja idę.
– A ja? A ja? – niecierpliwił się młodszy brat.
– Ty tutaj poczekasz.
– To niesprawiedliwe!
– Cicho, jesteś za mały.
– Za mały, za mały. – przedrzeźniał siostrę Yusuf. – A ty to co? Dorosła?
– Nie, ale mam trochę więcej lat i oleju w głowie.
– Ale jesteś dziewczyną. – chłopczyk poczuł przez chwilę błysk dumy, który Merve natychmiast zgasiła.
– Ale masz dopiero sześć lat, a ja czternaście. A zresztą, co ci tak zależy, by jej szukać? Przecież się aż tak o nią nie martwisz.
– Ale nie chcę zostawać w domu tylko dlatego, że niby jestem mały. Zresztą przecież jestem duży! – ostatnie zdanie Yusuf wykrzyknął przechodzącym w dyszkant, płaczliwym głosikiem.
– Uciszyłbyś się, mazgaju!
– Żaden ze mnie mazgaj! – oburzył się chłopczyk. – Ja jestem duży!
– Udowodnisz mi to dopiero, jak nie będziesz beczał.
– Toż ja wcale nie beczę!
– A co, może ja?
– Nie opowiadaj takih bredni!
– Tak to ty do mnie mówić nie będziesz, braciszku!
– A będę mówił, jak chcę.
– Nie będziesz, nicponiu mały. Niedoczekanie twoje!
– Daj pokój z tym małym!
– A nie dam, bo ledwo od ziemii odrastasz.
– Jestem przecież duży! – wrzasnął Yusuf piskliwie.
– Dość tego! Już mi spać!
– Ani mi się śni!
– To ci się zaraz przyśni. Wskakuj do łóżka!
– Rodzicom naskarżysz?
– Masz szczęście, braciszku. Ja nigdy nie skarżę.
– Teraz naskarżysz.
– U mnie "nigdy" znaczy "nigdy", przecież wiesz o tym.
– Ale spanie jest nudne. – rozżalił się mały Yusuf.
– To oby dzisiaj nie było. – powiedziała Merve dobrodusznie.
– Zawsze jest nudne. – chłopczyk był niepocieszony.
– Niech ci się więc przyśni poszukiwanie przygód, albo wiem… Niech ci się przyśni, że znalazłeś skarb jako duży, silny mężczyzna.
– Ale przecież jajestem…
– No tak. – uśmiechnęła się Merve. – Oczywiście, że jesteś i niech ci się to przyśni.
– Tylko przyśni i nic więcej?
– Niektóre sny przeżywa się tak, jakby działy się naprawdę.
– Niemożliwe, siostrzyczko.
– Pewnie, że możliwe. Nie uwierzysz dopuki się sam nie przekonasz.
– Ale, żeby się przekonać, to musiałbym pójść spać.
– Masz rację, Yusuf. W takim razie do dzieła! Musisz tylko dużo o tym myśleć przed snem.
– O czym?
– O tym, że wyruszyłeś na poszukiwanie przygód.
– I wtedy będę myślał, że to jest naprawdę?
– Tak sądzę. – odparła spokojnie Merve. – A wiesz, co ja zrobię? Ja też pójdę spać i pomyślę sobie o tym, że poszłam szukać Damli. Przyśni mi się, że we dwoje ją odnaleźliśmy. A jak się obudzimy, to Damla z rodzicami będzie w domu razem z nami. Co ty na to, braciszku?
– No dobrze. – odparł Yusuf, a na jego chłopięcej twarzyczce powoli zaczął rozkwitać uśmiech.
Merve leżała na wznak, czekając w napięciu, aż mały Yusuf zaśnie snem sprawiedliwego. Liczyła na to, że chłopiec będzie spał twardo. Miała bowiem zamiar wymknąć się po cichu tak, aby nie zbudzić swego brata. Ani myślała pozostawiać siostry na pastwę losu.
"Rodziców wciąż nie ma. – rozmyślała Merve. – Nie odpuszczę. A nóż to właśnie ja ją znajdę? Myślę, że wiem lepiej, niż rodzice, na jakie pomysły wpada Damla wraz z tym włuczykijem Keremem."
Zerknęła na brata. Mały Yusuf spał jak zabity i cichutko pochrapywał.
"No, nareszcie usnął. – uśmiechnęła się do śpiącego chłopca i delikatnie pogłaskała go po czarnej czuprynie. – Tylko co się stanie, gdy on się obudzi? – zaniepokoiła się Merve. – A może do tego czasu rodzice już wrócą? – nie była do końca pewna, czy tak się stanie. – Tak, na pewno wrócą. Nie mogą przecież szukać do samego rana. Zdrzemną się w domu i pójdą dalej."
Merve usiłowała zagłuszyć natrętny głos sumienia i z tymi myślami wyszła z przytulnego, bezpiecznego domu w ciemną, bezgwiezdną noc.
Damla była zupełnie oniemiała, jednak sama nie wiedziała, czy bardziej ze strachu, czy z narastającego zdziwienia. Odkąd nieszczęśliwie zsunęła się ze skarpy i wpadła do strumyka, ani przez chwilę nie brakowało jej powietrza. A przecież od stóp do głów zanurzona była w głębinie, która zdawała się nie mieć dna. Słyszała jedynie rozpaczliwe nawoływania siedzącego na skarpie Kerema. Chciała mu odpowiedzieć, lecz kiedy próbowała to zrobić, woda napływała jej do ust, przez co przyjaciel z pewnością nie mógł jej usłyszeć.
"W takimim razie dlaczego ja jeszcze żyję? – zastanawiała się. – Mogę oddychać i wcale się nie topię. Do prawdy, ta woda jest niezwykła. I czemu wciąż opadam coraz głębiej i głębiej? Dokąd ta woda mnie poprowadzi?
Damlę ogarniał coraz większy lęk. Ponad to zupełnie nic nie widziała. Im głębiej się zanurzała, tym gęściejszą ciemność miała wokół siebie.
"A gdyby tak spróbować wypłynąć na powierzchnię? – pomyślała, a w jej sercu zajaśniał płomyk nadziei."
Z całej siły naparła całym ciałem na otaczającą ją wodę. Z wielkim mozołem usiłowała się przez nią przebić. Działo się jednak coś dziwnego. Strumyk, który kilka minut tem zamienił się w bezdenną głębinę, teraz pokazał swe bezlitosne i jeszcze groźniejsze oblicze. Na próżno dziewczyna walczyła z żywiołem. Woda zdawała się być twarda, niczym kamień. Płomyk nadziei w sercu Damli zaczął przygasać.
"Czy to znaczy, że… – ciężko było jej dopuścić do siebie tę myśl. – Czy to znaczy, że zostanę tutaj już na zawsze? Zginę tu niechybnie i samotnie. Nie będzie przy mnie nikogo w tych ostatnich chwilach. To miejsce stanie się mym grobem."
Damlą wstrząsnął potężny szloch, który dudnił echem w kamiennym, wypełnionym wodą tunelu. Przeraził ją cień szyderstwa, z jakim echo odpowiadało na jej rozpacz.
"Ach, gdybym tak mogła rozpłynąć się w tej wodzie i przestać istnieć. Nie musiałabym żyć ze świadomością, że zginę tu w całkowitej samotności. Ot tak po prostu. I to właśnie w tej chwili. I tak mój koniec się zbliża. Jeśli już ta godzina musi przyjść na mnie w tym miejscu, to niechaj przyjdzie teraz.
Dławiła ją gorycz tych ponurych myśli. W niczym nie mogła znaleźć pocieszenia. Na chwilę wstrzymała oddech.
"A może chociaż to przyspieszy nadej~ie końca mojej udręki?
Zaraz jednak znów zaczęła oddychać, gdyż przelękła się śmierci, jak gdyby w w głębii jej struchlałej duszy istniała iskra nadziei, która nie pozwalała jej poddać się bezradności i pogrążyć w niebycie.
Wtem niespodziewanie w głębii rozbłysło szkarłatne światło. Damla usiłowała odnaleźć jego źródło, lecz nie widziała nic prócz wody.
"Co to ma znaczyć? Przecież dotąd woda była niemal zupełnie przezroczysta, a teraz swą szkarłatną barwą bardziej przypomina krew, niż wodę. Ale przecież to nie jest krew! To jest zupełnie niemożliwe. Czy to w ogóle dzieje się naprawdę?"
Wszystkie myśli, jedna przez drugą torowały sobie drogę w głowie Damli. Dopóściła do siebie nawet i taką, iż te wydarzenia są po prostu dziwnym snem, jak gdyby koszmarem wzbogaconym o odrobinę piękna. Pewnie za chwilę obudzi się na brzegu strumyka z głową na ramieniu Kerema i wszystko mu opowie. Uroni kilka łez, aby dać upóst swemu lękowi i po tym pełnym grozy śnie zostanie już tylko wspomnienie.
Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Zamiast tego z wody wyłoniła się niezwykła postać, która jednocześnie zadziwiała i napełniała Damlę przerażeniem. Była to wdzięcznie mknąca po wodzie ryba z głową kobiety. Łuski miała gładkie i błyszczące, a tłów i ogon niezwykle wąskie i kształtne. Głowę miała lekko uniesioną. Jej głęboko osadzone, czarne oczy wyraźnie odcinały się od szkarłatnego tła. Szmaragdowe włosy bójnie okalały jej głowę, ludzką szyję i ciągnęły się prawie do końca ogona. Ta niezwykła postać patrzyła na Damlę wzrokiem, który przeszywał ją do szpiku kości. Trwało to przez dłuższą chwilę, po czym podpłynęła do dziewczyny i zagarnęła ją swymi lśniącymi włosami, jak gdyby były siecią, z której nie sposób się uwolnić.
Otworzywszy oczy, Kerem uczuł przeszywający ból. Usiłował pozbierać rozproszone strzępki wspomnień. Pamiętał jeszcze, jak rzócił się do strumyka na ratunek Damli, a potem…? Cóż. Długo, długo nic i teraz ten potworny ból.
"Musiałem stracić przytomnośćć. – stwierdził i zaczął się rozglądać dookoła."
Jak okiem sięgnąć, wszędzie była woda i gęsta ciemność. Kerem wymacał jedynie ściany kamiennego tunelu, który najwyraźniej był przedłużenie felernego strumyka.
"Co też podkusiło Damlę, żeby napić się akurat z niego? – zastanawiał się. – A no pewnie to, że wyglądał bardzo niewinnie. Jednak niestety okazał się półapką. I kto wie, czy nie śmiertelną?"
Ta myśl przynagliła Kerema do natychmiastowego działania.
– Damla! Damla! – zaczął nawoływać. – Odezwij się! To ja Kerem! Przyszedłem ci na ratunek!
Jedyną odpowiedzią był gniewny (jak się zdawało zaniepokojonemu przyjacielowi Damli) szum strumyka. Wobec tego Kerem postanowił płynąć coraz głębiej i głębiej.
"Mam wielką nadzieję, że Damla żyje, a skoro tak, to popłynę choćby i na dno tego przeklętego strumyka."
Wtem wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Strumyk jak gdyby posłyszał myśl, która przemknęła przez głowę Kerema. Woda, która dotąd spokojnie ciągnęła Kerema w głąb strumyka, zaczęła się burzyć i kłębić w wąskim tunelu. Szum stał się tak potężny, że aż Keremowi w głowie huczało.
"Ratunku! Na pomoc! – zawołał w przestrzeń mimo, iż wiedział, że nikt go nie usłyszy. Na chwilę ogarnęło go przerażenie, które zaraz potem ustąpiło narastającej ciekawości. – Przecie jeszcze chwilę temu nic takiego się nie działo. I dlaczego jeszcze nie utonąłem? Byłem bardzo długo pod wodą, a wciąż jeszcze nie brakuje mi powietrza. To jest zdumiewające! I czemu zaczęło się to dziać akurat, gdy pomyślałem, że to przeklę…" Kerem nawet nie zdołał dokończyć myśli, gdyż nagle woda zakotłowała się groźnie. Uderzył plecami w kamienną ścianę tunelu, a potem jeszcze raz i jeszcze raz! Woda sprawiała wrażenie wzburzonej i wściekłej, jak gdyby Kerem ją obraził, lecz zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy.
"Co się dzieje u licha? – wykrzyknął ze strachu i złości za razem. – To jest jakaś półapka! A diabli nadali tę wodę!"
Ta ostatia myśl sprawiła, iż Kerem zapadł się jeszcze głębiej. I wtem ujrzał w dole światło, a wraz z nim przestrzeń oraz wylot tunelu. Od razu rzucił się w jego stronę.
– Witaj, moja maleńka. – Damla usłyszała głęboki głos owej niesamowitej postaci, który brzmiał złowieszczo i podstępnie.
– Kim pani jest? – spytała z przestrachem, który usilnie starała się ukryć. Pytanie okazało się jednak całkowicie zbędne. Dziewczyna bowiem doskonale znała odpowiedź.
"Ach tak, przecie to Omorfia! – ta myśl przeszyła ją, niczym nagły błysk."
Właścicielka tajemniczego głosu odpowiedziała jej pytaniem:
– A gdybyś wiedziała, kim jestem, to przyszłabyś tutaj, czy też nie?
– Nie wiem… Ale…
– A może twoja nieposkromiona ciekawość by ciebie przygnała, byś mogła odkryć niezwykłą tajemnicę?
– Tajemnicę? – Damla starała się wyglądać na bardzo zadziwioną. – A jaką?
– Tak wiem. – na twarzy rybiej kobiety zagościł szyderczy grymas. – Dobrze ci idzie udawanie zdjętego lękiem dziecka.
– O czym pani mówi? – Damla była wprost oszołomiona.
– Dość tych żartów, "niewinna" panienko. – skarciła Damlę tajemnicza kobieta. – Powiedz mi teraz co wiesz o tym jeziorze?
Damlę przeszył lodowaty dreszcz.
– Ja nie wiem… Jeszcze nigdy nie widziałam podziemnego jeziora.
– Ech, nie bądź głupia. Przecie nie pytałabym ciebie, nie mając ku temu powodu.
– Do prawdy… Nic z tego nie rozumiem. – Damla brnęła dalej w pozorowanie błogiej nieświadomości. Omorfia pozostała jednak nieubłagana.
– I tak za chwilę mi o wszystkim powiesz, dziecino. Już mi się niewyłgasz!
Omorfia zatrzebotała płetwami, a wtedy woda poczęła zanórzać Damlę coraz głębiej i głębiej. Dziewczyna usiłowała wydostać się na powierzchnię, lecz woda z całej siły ciągnęła ją w dół, jak gdyby posiadała ludzką siłę.
– Ratunku! Błagam! Niech pani to powstrzyma! Proszę! – Damla trzęsła się już ze strachu.
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie, więc teraz pójdziesz ze mną.
– Dokąd chce mnie pani zaprowadzić? Ja… Ja bardzo przepraszam, jeśli zakłóciłam pani spokój… To nie ze złej woli. Ja naprawdę… – wypowiedzenie każdego słowa przychodziło Damli z coraz większym trudem. Ogarniał ją coraz większy lęk, a woda, która wcześniej nie stanowiła przeszkody w rozmowie, teraz wypełniała jej usta i nie było na to rady.
"Nie, to nie może być prawda! – myślała, gdyż jedynie to jej się jeszcze ostało. – To była tylko historia, którą opowiadały mi Merve i Azra. Nie sądziłam, że Omorfia istnieje naprawdę. I co teraz będzie? Ona nie powinna się dowiedzieć o tej opowieści. Okrótny los mógłby wtedy spotkać Merve i Azrę. A co ze mną będzie?
Chwilę później Damla poczuła grunt, który okazał się być kamiennym dnem podziemnego jeziora. Woda już nie zalewała jej ust, postanowiła więc wykorzystać tę cenną chwilę.
– Jakim sposobem dowiedziała się pani, iż wiem co kolwiek o tej wodzie?
– Za chwilę sama się przekonasz, moja droga. – odpowiedziała nieznajoma, uśmiechając się triumfalnie.
Damla wyczuwała w Omorfii tę niezachwianą pewność siły, jaką posiadała. W tej chwili bowiem ta niezwykła postać mogła zrobić z nią wszystko, co tylko zechce. Damla była teraz zdana na łaskę, a może należałoby stwierdzić niełaskę Omorfii.
"Czuję się teraz taka słaba i bezbronna. Ach, ten mój niespokojny duch! On mnie kiedyś zgubi, albo to ja swą duszę zgubię. Choćby i zaraz! Niewinne marzenia przywiodły mnie w ręce Omorfii. Co też lub kto więc mnie wyswobodzi z tych rąk okrótnych?"
Omorfia zatrzymała się. Rozplotła sieć, którą w nieodgadniony sposób utkała ze swych włosów. Wtedy Damla oderwała stopy od dna, by wydostać się na powierzchnię. Niestety nie było jej to dane.
– Nawet nie masz pojęcia, Damlo, jak dobrze wiedziałam, co zamierzasz zrobić. Boisz się mnie, ale nie na tyle, by lęk przejął nad tobą władzę.
– Ależ skąd pani wie, jak mam…
– Chłopiec, który skoczył za tobą do strumyka wypowiedział głośno twe imię wiele razy. Woda powtórzyła mi jego słowa.
– Woda? Jak to możliwe?
– Ty doskonale już o tym wiesz, moja droga.
Omorfia rozpostarła na wodzie swe lśniące włosy, które sprawiały wrażenie, jak gdyby żyły własnym życiem. W tej samej chwili Damlę otoczyły perliste dźwięki, jak gdyby ktoś zaczął grać na zupełnie nieznanym jej instrumencie. Nie sposób było wyodrębnić wyraźnej melodii spośród tych dźwięków, którym nie mogła się nadziwić. Damla nie potrafiła sobie przypomnieć, instrumentu, który brzmiałby podobnie. Lutnia, na której grał dziadek podczas rodzinnych przyjęć, brzmiałaby jej zbyt płasko i metalicznie, gdyby przyszło jej porównywać. Niskie, dźwięczne tony akompaniowały gęsto utkanej melodii delikatnych dzwoneczków przeplatanych pluskiem wody, który również układał się w inną, harmonijnie pasującą kantylenę. Był to jak gdyby djalog dwóch zgodnych ze sobą melodii. Dramaturgii dopełniał akordowy szum wody.
Tak cudownej muzyki jeszcze nie słyszała w swym krótkim, piętnasto-letnim życiu. Serce dziewczyny wypełniło się niewypowiedzianym zachwytem. Pragnęło wyrwać się z jej młodego ciała i żyć już tylko tą przepiękną muzyką. W tej chwili nic już nie miało znaczenia.
"Taaak! – słysząc muzykę, Damla coś sobie uświadomiła. – Azra miała rację. To muzyka wody. Omorfia tylko dała jej znak. Zwróciła się do swego sprzymierzeńca.
Dla Damli wszystko w tym miejscu stanowiło tajemnicę, która (jak wspominały w swych opowieściach Merve i Azra), nigdy nie powinna była wydostać się na światło dzienne. To właśnie pociągało dziewczynę najbardziej.
Muzyka nagle umilkła. Damla poczuła wzbierający w niej żal i jak gdyby palące pragnienie perlistych dźwięków wody.
– Omorfio, poszę cię! Błagam! Pozwól mi choć przez chwilę nacieszyć się pięknem tej cudownej muzyki. Błagam! Błagam!
– Oczywiście, Damlo. – rzekła dobrodusznie Omorfia. – Ale najpierw proszę cię, abyś mi powiedziała, od kogo dowiedziałaś się o tym wejściu przez strumień.
– Z opowieści. – odparła niepewnie Damla. Głos sumienia podpowiadał jej, żeby nic więcej nie mówiła, a serce pragnęło muzyki. Pragnęło, by dźwięki raz jeszcze zabrały ją w niesamowitą podróż do świata, który w tej chwili istniał tylko dla niej. To właśnie ją Omorfia przyjęła do tego świata. Dziewczyna natomiast musiała spełnić jeden warunek, by móc w tym świecie pozostać. Powinna tylko powiedzieć Omorfii wszystko, o co zapyta. Gdyby tylko nie była aż tak przerażającą postacią, gdyby okazała choć odrobinę zrozumienia dla Merve i Azry… Wtedy Damla gotowa była powiedzieć jej wszystko.
– A kto je tobie opowiadał? – Omorfia usiłowała ukryć zniecierpliwienie.
– Proszę! Pozwól mi posłuchać. Błagam, pozwól.
– Jeśli odpowiesz na moje pytanie, będziesz mogła słuchać ile tylko zapragnie twoja dobra, niewinna duszyczka. Obiecuję ci, moja droga. Zostaniesz tutaj i odtąd już zawsze będziesz mogła słuchać tej przepięknej muzyki. Wystarczy mi jedynie twoja krótka odpowiedź. – głos Omorfii był teraz ciepły i niesamowicie łagodny. To napełniło dziewczynę spokojem i poczuciem bezpieczeństwa.
– Opowieści… Moja… Zdaje się moja babka. Tak. Ale to było dawno.
– Myślisz, że uwierzę w te twoje (jak ci się zdaje) niewinne kłamstwa? – głos Omorfii nabrał surowości i na powrót stał się niecierpliwy.
– Ależ proszę. Błagam! Ja chciałabym tylko…
– Doskonale wiem, czego pragniesz, lecz nie spełnię twego pragnienia, dopuki nie powiesz mi, kto tak naprawdę opowiadał tobie o strumyku.
Damla walczyła ze sobą. Głos sumienia kłucił się z pragnieniem muzyki.
"Nie masz prawa wydać swej siostry i jej przyjaciółki. Wiesz przecie, do czego jest zdolna ta straszliwa istota. – podpowiadało sumienie.
– Ależ jeśli nie powiesz, to już nigdy nie usłyszysz tego cudnego śpiewu i dźwięków wody. Wtedy ogarnie cię straszliwa pustka! – krzyczało spragnione serce dziewczyny.
– Jeśli zaś wypowiesz w obecności Omorfii imię osoby, która zdradziła ci jej tajemnicę, wówczas woda wytryśnie ze strumienia. Spadnie na ludzi, którzy zamieszkują w okolicach jeziora w postaci zatrótego deszczu. – groziło sumienie.
– Ale przecie to tylko opowieści. Nic się nie stanie, gdy Omorfia się dowie. – zaprzeczał głos serca.
– Lecz gdy się dowie, to cierpienie spadnie na wielu lud zi. Wywołany przez truciznę ból będzie nie do zniesienia. – sumienie Damli nie dawało za wygraną."
– Damlo, ja wciąż czekam na twą odpowiedź. – ponagliła Omorfia.
– Proszę, nie! Błagam cię, Omorfio. Nie skazuj mnie na takie cierpienie. – Damla walczyła ze łzami, które z całej siły cisnęły jej się do oczu, jak krew z otwartych ran. – Ulituj się nade mną!
– Wystarczy tylko jedno słowo, a zobaczysz… Nie będziesz już nawet pamiętała o tym cierpieniu. Wystarczy jedno, jedyne słowo. Czy wobec tego powiesz mi, kto mówił tobie o tym miejscu?
Damla nie potrafiła już dłużej tego znieść. Po prostu coś w niej pękło. Jej serce jak gdyby osłabło i ta słabość zaczęła powoli opanowywać ją całą. Zdołała jednak wykrzesać z siebie tyle siły, by skierować w przestrzeń cichutki, bezwiedny szept. Trudno było stwierdzić, czy była to odpowiedź, której Omorfia żądała, czy też wołanie o pomoc.
– Kerem.
Merve coraz głębiej zapuszczała się w las. Z każdą chwilą była coraz bardziej zaniepokojona. Nigdzie bowiem nie mogła znaleźć żadnych śladów. Dookoła panowała gęsta ciemność. Słychać było tylko odległe pochukiwanie sowy. Jednak merve zamiast tego z pewnością wolałaby usłyszeć nawoływania siostry gdzieś w leśnej gęstwinie.
"Jestem pewna, że to ten hultaj Kerem ją gdzieś wywiódł. – myślała to gniewając się, to niepokojąc. – Ona przy nim robi się taka ciekawska i tylko brawóra jej w głowie. To piękne, że tak lubi marzyć. Ach, ale gdyby te marzenia nie sprowadzały jej na manowce… Cóż! Rodzina nie miałaby tylu zmartwień."
Takie oto rozmyślania zaprowadziły Merve do stromego zbocza, od którego biła nocna ciemność. Dziewczyna bowiem nie widziała w dole niczego, co mogłoby stanowić choćby drobną wskazówkę. Damla wsiąkła jak kamfora. Merve postanowiła jednak ostrożnie zsunąć się po stromym zboczu, gdyż widziała w nim ostatnią nadzieję. Niepokój i troska o siostrę zaczynały już przeważać nad zdrowym rozsądkiem. A ponadto gdzieś w głębii serca dziewczyny kryła się jeszcze chęć pokazania rodzicom (zwłaszcza ojcu), że w obliczu groźnie przedstawiającej się sytuacji nie jest biedną, zalęknioną dziewczynką. Bowiem zawsze potrafiła stawić czoła wyzwaniu.
Merve zaczęła powoli, poomacku ustawiać ręce i nogi tak, by mogła bezpiecznie zsunąć się ze skarpy. Kawałek po kawałku, drobnymi ruchami badała grunt. Liczyło się bezpieczeństwo i precyzja. Skoro chciała dotrzymać danego słowa, musiała być bardzo ostrożna. Gdyby teraz nie dopilnowała jakiejś błahostki, cała misja z pewnością by się nie powiodła. Zsówając się, Merve przygotowywała się w myślach na różne warianty miejsca, w którym za chwilę miała się znaleźć.
I w końcu dotarła do celu. Jednak zupełnie nie spodziewała się tego, co zastanie na dole. Znalazła się bowiem w niesamowicie rozległłej grocie, w której przestrzeń zdawała się nie mieć końca. Rozciągało się w niej przerażające swą głębokością podziemne jezioro pełne wody o szkarłatnej barwie. Merve nie mogła dostrzec dna, a nawet miała wrażenie, iż ono w ogóle nie istnieje. Wokół jeziora panowała gęsta, nieprzenikniona ciemność. Jego brzegi były strome i gdyby nie blask bijący od wody, Merve mogłaby niechybnie osunąć się w przepastną głębinę.
"Cóż to za niezwykłe miejsce. Myślę, że Damla z pewnością chciałaby je zobaczyć. Może właśnie tutaj wywiódł ją ten nicpoń Kerem? On mnie jeszcze popamięta! – Merve odczówała jednocześnie złość na przyjaciela swej siostry oraz wielki podziw, gdyż jezioro i grota wydały jej się niezwykle piękne, lecz jeszcze bardziej ponure."
Rozglądała się dookoła, lecz nigdzie nie mogła dostrzec Damli. Wszędzie widziała tylko ciemne skały i szkarłatną toń jeziora.
Wtem jednak, gładka i nieruchoma jak dotąd tafla wody, zaczęła się lekko marszczyć i Merve dostrzegła na powierzchni cień czyjejś sylwetki. Nie namyślając się zbyt długo weszła do jeziora i podpłynęła do owej postaci.
– Kerem? – spytała z niedowierzaniem.
– Ach, tak. To ja. – odparł młody chłopak. Był nie mniej zdziwiony, niż Merve.
– Co ty tu na litość boską robisz?
– Szukam Damli, a ty?
– To znaczy, że to nie ty ją gdzieś wyprowadziłeś?
– A niby gdzie miałbym ją wyprowadzić? – odpowiedział pytaniem Kerem. – Co też wymyśliłaś?
– Cóż wymyśliłam? Nic tylko, że gdy się we dwoje spotkacie to…
– To macie zawsze głupie pomysły. – Kerem wpadł jej w słowo. – Częściowo masz rację. Czasem nam się zdarza. Jednak tym razem nie chodziło tu o jakiś tam głupii pomysł.
– To czemu do licha szukam mojej siostry już od południa i jak dotąd wiem tylko, że ślad po niej zaginął?
– Chcieliśmy tylko napić się wody ze strumyka. – powiedział Kerem. – Potem usiedliśmy na brzegu, by odpocząć po tym, jakeśmy się ścigali. Wtedy Damla ześlizgnęła się z brzegu strumyka i…
Wtedy Kerem opowiedział dziewczynie o wszystkim co się później wydarzyło. Nie pominął żadnego szczegółu.
– I ta woda naprawdę odpowiadała na twoje myśli? – Merve wprost nie mogła uwierzyć.
– Tak. Wiem, że to niewiarygodne, lecz naprawdę tak było. Wystarczyło, że pomyślałem o niej ze złością. A ze złościłem się, bo Damla tam wpadła i zniknęła.
– Myślisz, Kerem, że ona może być gdzieś tutaj?
– Nie wiem, ale skoro po wpadnięciu do strumyka ja znalazłem się tutaj to znaczy, że tak może być.
– Ale nigdzie jej tu nie widać. – niepokoiła się Merve.
– Podejrzewam, że ona może być pod wodą.
– To znaczy, że musimy się zanórzyć, a wtedy woda będzie miała dostęp do naszych myśli? – spytała z przestrachem Merve.
– Niestety może tak być. – odparł Kerem.
– Ależ to jest przerażające! – wykrzyknęła Merve.
– Przecie wiem. Ja też tego nie pojmuję, Merve! I mnie to także przeraża.
– W takim razie nie mamy na co czekać. – stwierdziła dziewczyna, a w jej głosie słychać było rezygnację pomieszaną z lękiem, jakby szła na ścięcie. Takie oto uczucia miała również wypisane na twarzy.
– Pewnie myślisz, że wszystko, co mówię to brednie. – powiedział Kerem, najwyraźniej spodziewając się, iż coś podobnego usłyszy.
Jednak zamiast tego Merve powiedziała:
– Brednie bredniami. Sama muszę się przekonać, czy pod tą wodą rzeczywiście można oddychać. Jeśli nie, to w nic już ci nie uwierzę, nicponiu!
– W takim razie płyńmy. – zakomenderował Kerem. – Nic nam nie przyjdzie z samego gadania.
Oboje pogrążyli się w bezkresnym szkarłacie. Mimo iż mogliby w owej chwili uchodzić za młodych kochanków (wyglądali bowiem przepięknie), to jednak nie miłość ich tak ze sobą połączyła. Mieli natomiast wspólny cel, który w przyszłości mógł mieć wpływ na ich dalsze losy. To zaginięcie Damli zmusiło Merve i Kerema do połączenia sił. Nie darzyli się przecie wielką sympatią.
Woda, w której się zanórzyli wcale nie ułatwiała im zadania. Falowała i co jakiś czas zmieniała kierunek, w jakim płynęli. Oprócz tego szumiała za każdym razem, gdy wymieniali między sobą uwagi związane z poszukiwaniami.
Nagle Merve zamórowało.
– Kerem, ty to słyszysz? – spytała z głębokim zdziwieniem.
– Masz na myśli tę muzykę?
– Owszem, a skąd ona dochodzi? – spytała zarówno Kerema, jak i samą siebie.
– Sądzę, że z najgłębszej części jeziora.
– W takim razie musimy tam jak najszybciej popłynąć.
I tak też zrobili. Kierowali się w stronę, z której dochodziła owa niezwykła muzyka. – Kerem! Ty widzisz co się dzieje? – zaniepokoiła się Merve. – Ta woda wcale nie chce, abyśmy tam płynęli.
– Co ty pleciesz, dziewczyno? – obruszył się. – Jak to woda "nie chce?
– Ona przecie cały czas spycha nas z właściwej drogi.
– To prawda, ale woda przecie nie myśli jak człowiek.
– Nie byłabym tego tak pewna, wiesz? – Merve nie ustępowała.
– Te zrywy, o których ci mówiłem to zwykły przypadek.
– Też bym tak myślała, gdyby nie to, że kiedyś Azra opowiadała mi historię o człowieku, którego zabito poprzez utopienie w jeziorze. Podobno on sprzymierzył się kiedyś z przedziwną istotą. Wygląda jak ryba z głową kobiety.
– Ech, bujda! – Kerem lekceważąco machnął ręką. – I ty wierzzysz w takie brednie?
– Azra nigdy nie kłamie. – dziewczyna nie dała się zbić z tropu.
– Mogła to sobie wymyślić. Zresztą wy zawsze opowiadałyście takie niestworzone rzeczy.
– Zobaczysz, że jeszcze przyznasz mi rację. Obyś się nie zdziwił.
Kerem nie powiedział już ani słowa. To co przed chwilą powiedziała mu Merve, nie mogło przestać zaprzątać jego myśli. Nie chciał jednak ujawniać tego przed osobą, której nie mógł zaufać i która nie widziała w nim żadnych zalet. Takie bowiem zdanie miał o Merve.
Muzyka stawała się coraz bliższa ich uszom. Mimo, iż płynięcie szło mozolnie to jednak dźwięk narastał i potężniał z każdą sekundą.
– Wygląda na to, że historia Azry nie ma nic wspólnego z prawdą. – stwierdził Kerem po dłuższej chwili milczenia. – Jak ty byś to określiła? Woda najwyraźniej zgadza się, abyśmy przyszli po Damlę.
– Nie drwij sobie ze mnie i z Azry. – skarciła go Merve. – Lepiej wsłuchaj się uważnie w tę muzykę. Nie powiesz mi przecie, że jest tak zwyczajna, jak każda inna.
– A co? Niby jaka ona jest?
– Podpłyńmy jeszcze bliżej.
Gdy podpłynęli, usłyszęli spod wody melodyjny dźwięk dzwoneczków. Brzmiało to tak cudownie, że przez chwilę jak gdyby zapomnięli o celu, w jakim tu przybyli. Pierwsza ocknęła się Merve.
– Płyńmy dalej. – powiedziała. – Nie czas teraz na słuchanie.
– Ach tak. Już płyniemy. – odparł Kerem. Sprawiał wrażenie głęboko zamyślonego.
I znów podążyli za muzyką, która napełniała zachwytem ich zatroskane serca.
– Kerem. Ja ci mówię, że Azra nie kłamała.
– A co? Ta muzyka też pasuje do całej reszty?
– Otóż to.
I gdy tak vłynęli, torując sobie drogę wśród nieubłaganej wody, dostrzegli mgliste jeszcze cienie dwóch sylwetek. Jak na komendę zaczęli poruszać się żwawiej, bo zrozumięli, że są już na dobrej drodze do odnalezienia Damli.
– Kim jest ta druga osoba? – spytał zdyszany Kerem.
– Jeśli jest to rzeczywiście miejsce, o którym opowiadała Azra, to znaczy, że spotkamy się oko w oko z Omorfią?
– Omorfia? A niby kim jest ta Omorfia?
– Ryba z głową kobiety, tak jak ci mówiłam.
– To ona tworzy tę muzykę?
– Nie do końca. Ona wodę taką mocą obdarzyła.
Wtem dźwięk muzyki przybrał na sile, spotężniał, stał się niesamowicie barwny i dochodził jak gdyby zewsząd. Kerem i Merve nie zdołali w owej chwili zamienić ze sobą ani słowa. Czuli, jak cudowny dźwięk otaczał ich serca, jak rozpala w nich ciekawość, podziw, zachwyt, oszołomienie i wreszcie uczucie, po stokroć silniejsze od wcześniejszych. I wtedy właśnie dostrzegli Damlę, a ona nieobecnym wzrokiem patrzyła gdzieś het, het daleko w wodę. Sprawiała wrażenie osoby pogrążonej w nieświadomości, która zawładnęła nad wszystkimi jej zmysłami. Napełniło to przerażeniem Merve i Kerema. To był zły znak. Bardzo zły!
– Mevre, jeśli to jest na pewno ta cała… Omorfia, to trzeba natychmiast zabić tę szkaradę! – zawyrokował Kerem.
Merve zapragnęła wydać z siebie gromki okrzyk, lecz natychmiast go stłumiła.
– Ależ Kerem! W swej opowieści Azra wspominała, że gdy ktoś ośmieli się zakłócić spokój Omorfii, już nigd nie ujrzy światła dziennego. Zostanie pogrążony w najgłębszych czeluściach jeziora, które to jeszcze za życia staną się mu grobem aż do skończenia świata.
– A to ci dopiero. – obruszył się Kerem. – To z powodu tych bzdór mamy pozwolić, by Damla zginęła tu niechybnie?
Merve zaprzeczyła nikłym ruchem głowy. Była wyraźnie zakłopotana.
– Wejdź między dwa duże kamienie i zatkaj uszy. – nakazał. – Tylko patrzeć ci wolno. Za chwilę przybędę. Wskaż mi tylko drogę do wyjścia.
Razem powrócili do brzegu, po czym Merve wskazała swemu towarzyszowi skarpę, z której to zsunęła się do groty. Sama zaś się zanórzyła, zatkawszy wcześniej uszy.
Wtem woda wypchnęła Merve z upatrzonej kryjówki. Wyparła palce wetknięte w uszyy, wdzierając w nie dźwięk, który to był bardziej zgubny, aniżeli piękny. Merve usiłowała na powrót uchronić się przed nim. Z równym skutkiem mogłaby przepchnąć ścianę groty. Krzyczała, lecz woda zalewała jej usta. Dławiła się wodą, ale jeszcze bardziej dusiła ją bezsilność.
Wszystkie otaczające Damlę dźwięki były wyraźne, ale nie na tyle głośne, by czuła się nimi przetłoczona. Dźwięczne dzwoneczki, kamyczki i muszle grające harmonijną, spokojną melodię. Wszystko to dochodziło do uszu Damli, otulając jej serce nieświadomością. Zdawała się być obecna tylko ciałem w miejscu, gdzie spotkała Omorfię. Nic nie czuła, niczego innego nie słyszała, a nawet jej wzrok zdawał się być zawieszony w przestrzeni, której nikt poza nią nie widział. Jej umysł błądził gdzieś daleko, wysoko, nisko, wszędzie i nigdzie. Wciąż jeszcze istniał, ale tylko Omorfia wiedziała gdzie. Damla wiedziała jedynie, że czas przestał się dla niej liczyć. A miejsce? Gdzieś na pewno była, ale w owej chwili nie musiała się tym martwić. Nie czuła bólu, chłodu, ani głodu i to jej wystarczyło. Nikt jej nie krzywdził, nie krzyczał, nie wołał, niczego od niej nie chciał. Była wolna. Wiedziała, że o niczym innym nie musi już mieć pojęcia. Słuchała. Wciąż jednak chciała słyszeć więcej i więcej. Chłonęła piękno muzyki, lecz ciągle było jej tego mało. Czy w takim razie w ogóle co kolwiek powinno mieć znaczenie? Istnieje przecie ta piękna muzyka. Na cóż jej więc wszystkie nędzne, zaprzątające myśli sprawy tego świata?
Damla leży, dryfuje, czasem płynie. Nie ważne. Czuje się lekka i zdrowsza, niż kiedy kolwiek. Nie doskwierały jej żadne niechciane myśli. To Omorfia je przepędziła. Uwolniła od nich Damlę, a teraz jest obok niej i czuwa. Ale czy musi? Przecie na pewno nie spotka tu Damli nic złego. Nie było niczego, w co mogłaby silniej wierzyć. To poczucie bezpieczeństwa było wszechogarniające. Napełniało jej serce i umysł, które wcześniej tak bardzo chciały się bronić. Ale przed czym? Przed kim? Przecież było dobrze. Było pięknie. Cudownie! Jedynie Omorfia wydawała jej się przerażająca i posępna. Dlatego właśnie nie chciała jej teraz widzieć, bo wtedy cały spokój rozwiałby się i rozpłynął w wodzie wraz z ową niezwykłą melodią.
Przez chwilę Damla nawet usiłowała odgadnąć zamiary tej przddziwnej istoty, lecz wtedy jej myśli uleciały gdzieś het, het daleko… Mimo wszelkich starań umysł dziewczyny nie mógł już ich dosięgnąć. Zabrał je dźwięk melodyjnie uderzających o siebie muszli.
Damla poczuła, jak sen powoli się do niej zbliża, powolutku opuszczając jej powieki coraz niżej i niżej. Muzyka delikatnie kołysała ją do snu.
Esma załamywała ręce. Bim więcej sił wkładała w obmyślanie kolejnych miejsc na poszukiwania, tym coraz mniej nadziei w sobie miała. Ponadto znóżenie coraz bardziej we znaki jej się dawało. Jej powieki coraz to cięższymi się stawały, a nabrzmiała troskami głowa już tylko o miękkiej poduszce marzyła, lecz jeszcze silniej o odnalezieniiu córki. Mąż pomagał, starał się, lecz złość na Kerema przyćmiewała mu myśli. Esma na próżno usiłowała od tej złości go odwieźć, zagłuszyć ją obmyślaniem kolejnych planów.
– No i cóż u diaska! – warknął bardziej do siebie, a niżeli do żony. Nie ona bowiem była winna całemu zamieszaniu. – Czyżby ten hultaj gotów był z Damlą wyjechać? A to włuczykij, łajza, hulaka, nicpoń!
– Mężu, proszę. Nie gniewaj się zanadto. – rzekła łagodnie Esma. – Nie masz przecie pewności, czy to jego wina.
– A kogo innego, żono? Kto z Damlą najczęściej przebywa?
– Kerem oczywiście, lecz to jeszcze dzieciak.
– Nie trzeba ci go bronić. A niech no ja go przychwycę! Solidnie dostanie ode mnie w skórę!
– Wstrzzymaj się, mężu! Ja cię proszę!
– Ty tak się nad nim nie lituj, bo na to nie zasłóżył. Szkoda twej litości na takiego nicponia. Swawola mu w głowie! Kto wie? A może i rozpusta!
Wtem pośród lasu czyjeś kroki posłyszęli. Umilkli oboje. Stali w bezruchu, uważnie się przysłuchując. Murat tylko podniósł świecę, by ciemność rozjaśnić i przybysza ujrzeć. Jakież było jego zdziwienie, gdy twarz Kerema spomiędzzy drzew się wyłoniła.
– Ty włuczykiju, nicponiu jeden, hultaju! – wykrzykiwał. – Gdzie Damla? Gdzie nasza córka?
Kerem na dalsze pytania i reprymendy już nie czekał. Popędził, aż się za nim kurzyło.
– Stóóóój! – Mórat wrzasnął. – Hultaju ty, nicponiu!
I puścił się pędem za chłopcem.
– Murat. Wróć, proszę! To zbyteczne! – nawoływała Esma, chcąc udobruchać małżonka. Pobiegła za nim, lecz zmęczone nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Zapragnęła spokoju, odpoczynku. Sił już nie miała, by do zwady męża z Keremem się przyłączać. I serce ściskało jej się z żalu i niepokoju o córkę. Zapragnęła utulić ją do matczynej piersi, jak dziecinę małą.
Tak. Merve nie miała już żadnych wątpliwości. Woda przywiodła ją prosto w ręce Omorfii. I choć dziewczyna próbowała się bronić przed tajemniczą siłą, jaką jezioro posiadało, żadnego nie przynosiło to skutku. Teraz przyszło Merve stanąć oko w oko z niebezpieczeństwem. Myślała gorączkowo, jaką obrać taktykę. Lęk przyćmiewał jednak zdrowy rozsądek, który to zwykł zawsze dziewczynie towarzyszyć.
Rozmyślania przerwała jej Omorfia, pytając:
– A cóż to cię do mnie sprowadza, moja droga? – ton głosu Omorfii, choć niby tak uprzejmy, brzmiał oschle.
Merve jednak zdobyła się na odpowiedź, postarawszy się, aby zabrzmiała ona spokojnie, bez cienia obawy:
– Cóż, nic szczególnego, wodna pani. Bynajmniej nie śmiałabym zakłócać twego spokoju.
– A jak tu zawędrowałaś? – twarz Omorfii zdradzała wnikliwość osoby, która we wszelkie łgarstwa zwykła nie wierzyć, choćby brzmiały całkiem niewinnie, jak u dziecka.
– Zabłądziłam w lesie. – odparła Merve i poniekąt była to prawda. – A jak tu zawędrowałam? Właśnie tędy. – to rzekłwszy, wskazała Omorfii drogę w kierunku owej skarpy, na którą Kerem zdążył już wdrapać się ukradkiem.
– A czy kiedy kolwiek słyszałaś o tym miejscu? – Omorfia najwyraźniej postanowiła wziąć Merve w krzyżowy ogień pytań.
– Gdybym wiedziała, że pani tu mieszka, nawet przez myśl by mi nie przeszło, by tu przechodzić, bo takie osoby jak pani zapewne nie lubią obcych, naprzykrzających się ludzi. Czy aby mam słuszność?
Rybia kobieta zmierzyła Merve pełnym zdziwienia wzrokiem, zaś dziewczyna ciągnęła dalej. – Jeśli więc ma pani takie życzenie, mogę stąd odejść.
– Nie nie, poczekaj, moja droga. – gdyby Omorfia miała ludzkie ręce, z pewnością położyła by dłoń na ramiemiu Merve, by powstrzymać ją od odpłynięcia. W tym celu użyła swej rybiej płetwy.To sprawiło, iż Merve poczuła dreszcze, które przebiegły jej wartko po plecach, niczym rój wściekłych mrówek.
– Nie bój się, dziecino. – rzekła Omorfia, siląc się na dobroduszność. – Nie zrobię ci krzywdy. Jesteś zbyt krucha i niewinna, abym śmiała zrobić ci coś złego. Proszę ciebie tylko, byś mi powiedziała, dlaczego weszłaś do jeziora? Czy kogoś lub czegoś tu szukasz?
Strach obleciał Merve. Język stanął jej kołkiem. Że też Omorfia musiała ją o to spytać! – Do prawdy… Takie jeziora są naprawdę niezwykłe i można tu znaleźć wiele ciekawych rzeczy, a także i osoby takie, jak pani.
– A skąd to wiesz, moja droga?
Wskutek narastającego lęku Merve pobladła, bowiem z każdą chwilą czuła, iż Omorfia uparcie dąży do sedna.
"Jeśli teraz nie znajdę żadnej wymijającej odpowiedzi, to ta bestia dowie się ode mnie, że szukam Damli, i że opowieść usłyszałam od Azry. Nie mogę wydać przyjaciółki mej najlepszej i nie wolno mi popełnić jakiegoś choćby i drobnego głupstwa, bo wtedy to już wszystko pójdzie na marne."
– Tak przypuszczam. – odparła po chwili namysłu.
Omorfia zmierzyła Merve wzrokiem pełnym dezaprobaty.
– Dość już tego! – jej głęboki głos był coraz bardziej stanowczy i pełen zniecierpliwienia. – W takim razie jak wytłumaczysz mi to, iż dzisiejszego wieczoru w jakiś zagadkowy sposób przybyła do mnie młoda dziewczyna Damla, która jest niesamowicie do ciebie podobna? Jesteście niemal jak dwie krople wody, jak siostry.
– A którędy to ona się tutaj dostała? – spytała Merve, licząc na to, iż Omorfia uchyli jej rąbka tajemnicy.
– To właśnie tej młodej panience chłopiec o imieniu Kerem opowiadał, o tym jak dostać się do groty i gdzie znaleźć jezioro. Hmm, Kerem. Wiesz kto to taki?
Merve niczego już pojąć nie mogła. Przecie prawda była inna.
"Czyżby Damla Omorfię oszukała, wydając w ręce Omorfii przyjaciela swego? – myślała, usiłując ukryć przed rybią kobietą strach narastający. – Przecie Azra opowiadała, co stać się może, gdy ktoś przed Omorfią zostanie odkryty. Ach ta siostra moja! Taką zgubę na nas zesłała! I cóż począć?"
Do Omorfii Merve zaś rzekła:
– Wielu chłopców nosi to imię. A cóż to za dziewczyna?
– Ach, bardzo dobra i miła, acz kolwiek lękliwa. Tak się wsłuchiwała w muzykę wody… Aż była duchem nieobecna. Dryfowała, płynęła i wciąż tylko słuchała. I pragnęła wciąż więcej i więcej. Tak! Zapomniała o wszystkim. Zasłużyła na to. Wszystko mi wyśpiewała. Woda już zapewne wytrysnęła i dosięgnęła młodzieńca. Już nikt o moim sprzymierzeńcu się nie dowie. Nikt! To jemu właśnie zawdzięczam moje wspaniałe imię. Omorfia, czyli piękna. On zawsze we mnie wdział piękną istotę. A gdyby ktoś się o nim dowiedział, natychmiast rozkopanoby jezioro i wtedy… Wtedy byłby koniec! Koniec! Lecz dziś zginą ci, którzy zniszczyć mnie chcięli! Koniec! Ko…
W swym zapamiętaniu Omorfia nawet nie dostrzegła skradającej się postaci. Dlatego też nie dokończyła swej mowy pełnej okrócieństwa i nienawiści. Nóż myśliwski utkwił w jej rybim grzbiecie i na wskroś przewiercił. Woda poczerniała od krwi potwora. Wypłynęła z Omorfii niczym okrócieństwo z jej serca. Padła martwa na dnie jeziora.
Czerń była tak gęsta, iż Merve niczego już dostrzec nie mogła. Woda poczęła się burzyć, zwalać z nóg.
– Damla, gdzie jesteś, siostro ty moja? – na próżno Merve nawoływała. Szum wody był tak potężny, iż każde słowo zagłuszał.
W tej samej chwili Kerem w czerń nieubłaganej wody się zanórzył. Miotała biednym młodzieńcem, szarpała na wszystkie strony. Zakotłowała się raz jeszcze. Na koniec sprzymierzeniec Omorfii z impetem rzucił chłopcem o skałę.
Damli zawirowało w głowie. Sen opóścił ją w mgnieniu oka. Struchlała. Poczuła, że coś złego się dzieje, lecz nie wiedziała, co to takiego. Muzykę słyszeć przestała. Za to gromki szum wody uszy jej wypełniał, ogłuszał, miażdżył.
"Co się dzieje? Jaka pustka okropna! Woda grać przestała! I co teraz? Co teraz? Zginę tu! Utonę! Ta woda tak się burzy! Ratunku! Na pomoc!"
Zbudowany z nieświadomości i bezwładu świat, w którym Omorfia uwięziła Damlę zaczął pękać, niczym szklana kula ze wszystkich stron zamknięta. Qwoli bowiem do Damli zaczynało już dochodzić coraz więcej dźwięków i obrazów z zewnątrz. "Szklana kula" pękała. Coraz więcej rys się tworzyło na jej nieskazitelnie gładkiej powierzchni. Rysy zaś rozszerzały się, tworząc otwory, które łączyły się ze sobą.
Damla jeszcze nigdy nie czuła się tak zagubiona, jak w owej chwili, gdy ktoś z zawziętością i determinacją niszczył jej schronienie, jej mały świat. Krzyczała, by przestał, by się ulitował. Nie znała imienia napastnika, lecz wciąż prosiła, błagała, nie myśląc nawet, kto ją tak obdziera z "poczucia bezpieczeństwa" i "bezgranicznego spokoju".
I wtem "szklana kula" pękła. Rozprysło się w wodzie jej więzienie, niewoli przyszedł kres! A póstka? Wciąż jest. Wypełnia serce dziewczyny. Nieustannie boli, piecze i pali ją pragnienie muzyki wody, upojnej trucizny.
Wnet Damla poczuła, jak czyjeś ręce chwytają ją mocno. Ktoś ją ciągnie, potem z nią płynie… Lecz dokąd? Damla nie wie, nic nie widzi, bowiem czerń wody wciąż oczy jej zalewa. Któż to być może?
Myśli Damli już nie błądzą, już się nie rozpływają. Tylko pustka wciąż serce jej zasnówa.
"Gdyby tak jeszcze choć przez chwilę tych cudnych dźwięków posłuchać… Choć trochę by mi ulżyło. Przecie ta muzyka była jak balsam na mą duszę, teraz już tak zbolałą i zmęczoną tą póstką straszliwą!"
Wtem woda ucichła. Przestała już burzyć się i szumieć. To wtedy Damla posłyszała rozmowę. Przez gęstą czerń nie dostrzegała sylwetek, lecz dobrze wiedziała czyje to były głosy.
– Damlo, kochana moja. – szepnął czule Kerem. – Słyszysz mnie? Powiedz choć jedno słówko.
Damla własnym uszom nie mogła uwierzyć.
– Tak. – odparła cicho. – Słyszę.
– Już wszystko dobrze, siostro moja. Omorfia cię nie dosięgnie, ani żadnego z nas. Nie żyje.
– Przecie to niemożliwe. – rzekła Damla. – A jeśli tak, to jej sprzymierzeniec gotów nas ukarać.
– Sprzymierzeniec? – zdziwił się Kerem. – Ta woda swej mocy już nie posiada.
Serce Damli ścisnął żal.
– Znaczy to, że już nigdy nie usłyszę tej cudownej muzyki?
– Tak. Całe szczęście, siostrzyczko. Już niedługo uwolnisz się od jej pragnienia.
– A może choć trochę mocy jeszcze się ostało? Może…
– Mocy już nie ma. – rzekł Kerem. – To miłość ją zwyciężyła.
– Czyja miłość? – spytała Damla. – Do kogo?
– Do ciebie, moja miła. – to rzekłwszy, Kerem złożył na ustach Damli pierwszy, czuły pocałunek.
Epilog
Po wielu dniach Dmla wreszcie doszła do siebie. Póstka już na dobre ją opóściła, choć wydawać by się mogło, iż na zawsze wstąpiła w dziewczynę. Muzyka wody działała jak eliksir trujący, tyle tylko, że umysł swą mocą ogarniała. Zaś miłość Kerema do Damli wlała się w serce dziewczyny i truciznę raz na zawsze wypłukała. Teraz już najważniejsze było to, że są razem. Omorfia wraz ze swym sprzymierzeńcem istnieć już przestali. Woda ze strumienia nie wytrysnęła, gdyż Damla swej siostry, ani też Azry nie wydała.
– Ach, jak się cieszę mój kochany, że już jest po wszystkim. – westchnęła Damla, gdy leżeli na łące, pozwalając słońcu, by pieściły promieniami ich twarze i ramiona.
– A jaki ja jestem szczęśliwy. – zawtórował jej ukochany.
– Jak dobrze, że rodzice zrozumięli historię naszą, że już tato mój sporów nie wszczyna.
– Już nie ma mnie za nicponia i hulakę?
– Od dni kilku już lepsze ma o tobie mniemanie. Sam zresztą ci podziękował. Już się nie gniewa, bo i nie było o co.
– Całe szczęście, bo odtąd razem już będziemy. – Kerem poczuł radość tak wielką, że obiął ukochaną i przytulił do swej piersi.
Pogrążyli się w milczeniu, pełnym zadowolenia i pięknych marzeń. Ptaki grały cudny koncert, od którego serce spokój otulał, a myśli szły swoją drogą i nic już ich nie mąciło. Wokół pachniało zieloną trawą, kwiatami, co z pomiędzy źdźbeł trawy wyłaniały swe barwne główki i szczęściem, jakiego para kochanków może tylko doznawać w dzień tak wspaniały.
Odtąd Kerem i Damla byli już zawsze razem. Żyli długo i szczęśliwie.
Omorfia (z języka greckiego) piękna
8 replies on “Baśń o szkarłatnym jeziorze”
Cudowna historia.
Wiedziałam, że z greckiego. Bardzo lubię, jak ktoś sięprzykłada do opowiadań. Koszmar wzbogacony o odrobinę piękna, bardzo mi się to sformuowanie podoba.
Przyznaję się bez bicia, przeczytałam dopiero teraz, co jest z mojej strony potężnym niedopatrzeniem. Zgłaszam potrzebę stworzenia słuchowiska,
albo przedstawienie może… W związku z tym mam pytanie. Czy inspirowałaś sięczymś, opisując “muzykę”? Czy masz na myśli jakiś instrument?
Uwielbiam inspirować się muzyką, toteż tak było i tym razem. I choć zazwyczaj w pierwszej kolejności
pojawia się inspirujący mnie utwór, to w przypadku “Baśni o szkarłatnym jeziorze” było odwrotnie. Opisana
przeze mnie muzyka skojarzyła mi się z jedną kompozycją, ale nie mam pojęcia, kto ją stworzył.
Ale masz ją? W sensie… mi chodzi o brzmienie instrumentu najbardziej.
Bardzo mi się podobało. Chyba już to kiedyś pisałem, ale nie tu. PO tym opowiadaniu Cię rozpoznałem.
xd
piękne to na prawdę.
Faaaantaaastyczne ja też tworzę własne baśnie ale to to majstersztyk.
Pamiętam, jak kiedyś mi to dałaś i przeczytałam całe. Nawet jeszcze to mam u siebie. 🙂