Było już bardzo późno, gdy Asmit znalazła ukryte w gęstwinie roślin wąskie drzwi. I nie było dla niej ważne, dokąd one prowadzą.
Chciała tylko iść przed siebie, byle by uciec przed swoimi myślami, które raniły ją boleśnie. Nie byłoby ich, gdyby nie ludzie, dla których zawsze była bezużyteczna i nic niewarta. Mówili tak zawsze, gdy nie udawało jej się wszystkiego dopilnować. A jak miała sama o wszystkim pamiętać, podczas gdy rodzice tylko przyjeżdżali do własnego domu, jak do hotelu, w którym pracuje tylko jedna osoba? Przecież musieli gdzieś spać, jeść i odpoczywać pomiędzy dniami wypełnionymi ciężką pracą w firmie. Asmit nigdy nie znała innego życia. Dla nich nigdy nie była ważna jako osoba, więc nie dbali o jej potrzeby i uczucia. Nie liczyli się z jej planami. Czy w takim razie w ogóle miała co kolwiek do stracenia? Przechodząc przez drzwi Asmit postanowiła, że zgodzi się stawić czoła wszystkiemu, co się wydarzy. To z pewnością przyniesie zapomnienie.
"Niech się dzieje co chce. – pomyślała z obojętnością. – Ważne, że wreszcie idę tam, dokąd nie każą mi iść. Robię to, czego w tym momencie nie powinnam robić."
Nie broniła się przed buntem, który coraz silniej wypełniał jej umysł i serce tyle razy już zranione przez osoby, które powinny być jej bardzo bliskie.
Asmit znalazła się w ciemnym, wąskim korytarzu, który po chwili zaczął się piąć w górę. Szła po omacku, od czasu do czasu przytrzymując się ceglanej ściany. Ostrożnie stawiała każdy krok, pokonując stopień za stopniem i nasłuchiwała, co się dzieje dookoła. Panowała niemal idealna cisza. Słyszała tylko tupot własnych stóp i przyspieszone bicie serca spowodowane jednocześnie lękiem przed nieznanym i rosnącą ciekawością.
W ciemności Asmit zobaczyła przed sobą ścianę światła, składającą się z niezliczonej ilości małych, różnokolorowych kamieni. Zaraz potem poczuła na dłoniach ich chłodny dotyk. Mieniły się w ciemności ciepłym, jasnym blaskiem. Zwieszały się ze sklepienia tworząc długie, błyszczące sznury. Asmit spojrzała w górę, chcąc sprawdzić jak wysoko one sięgają, ale końca nie było widać. Przyjrzała się dokładniej kamieniom. Miały różne kształty. Niektóre wyglądały jak muszle, inne jak zakręcone spirale, a jeszcze inne były okrągłe i miały na sobie różne wypustki i ostre zakończenia.
"Jakie one są ładne! – pomyślała z zachwytem. – Ciekawe, skąd te kamienie się tu wzięły i dlaczego akurat w tym miejscu. Czuję się, jakbym znalazła się w jakimś innym świecie, albo jakby mi się to śniło. To dziwne, ale naprawdę niezwykłe!"
Rozsunęła zasłonę z kamiennych sznurów i zanóżyła się w nią. Znowu próbowała sięgnąć wzrokiem jak najdalej, ale i tym razem koniec zdawał się nie istnieć choćby nawet miałby być gdzieś na drugim końcu świata.
Szła dalej w górę, przez cały czas przyglądając się kamieniom, które zdawały się wypełniać całą przestrzeń wewnątrz korytarza. Ich kształty były coraz bardziej niezwykłe i wprawiały ją w osłópienie. Asmit widziała kamienne dzwoneczki, delfiny, kielichy kwiatów, rozgwiazdy i miniaturowe mieczyki. Z ciekawości wzięła jeden z nich do ręki i spostrzegła, że ich ostrza naprawdę byłyby w stanie rozciąć skórę, gdyby tylko mocniej przejechała nim po dłoni.
Miała rację. Ucieczka w nieznane sprawiła, że odpędziła od siebie przykre myśli. Miała nadzieję, że jeszcze długo do niej nie powrócą. Jak najdłużej! Chroniły ją przed nimi ściany korytarza, półmrok i otaczający ją ze wszystkich stron kamienny las.
Asmit nie czuła się jednak do końca bezpiecznie. Niepewność pomieszana z ciekawością wciąż jej towarzyszyły.
"Czy ja rzeczywiście dobrze zrobiłam, przechodząc przez te drzwi? – zastanawiała się. – Przecież nie wiem, dokąd prowadzą. Poza tym jest noc i kto wie, kogo mogę tu spotkać? A może już nigdy stąd nie wrócę? Właściwie po co ja się martwię, skoro tak naprawdę nie mam dokąd i do kogo wracać? Ale co to w ogóle jest za miejsce? Tak bym chciała spotkać kogoś, kto by mi o nim opowiedział!"
Szła już dość długo. Zaczęło jej się to przykrzyć, a długa wspinaczka także dawała jej się we znaki. Chciała, żeby coś się wreszcie zmieniło. Czuła się coraz bardziej nieswojo. Ta wędrówka przypominała Asmit jeden z tych nieznośnie nudnych i męczących snów, w których idzie się jakąś drogą, która zdaje się nie mieć końca. Często takie miewała po ciężkich dniach, kiedy rodzice wracali do domu, aby dać upóst niezadowoleniu i obarczając ją wszystkim, czym się tylko dało. Gdyby tylko potrafili chociaż docenić jej starania…
Brak konkretnego celu wędrówki coraz bardziej zaczynał jej doskwierać. Oczy męczyły się od ciągłego patrzenia na świecące kamyki. Ich piękno powoli przestawało ją zachwycać.
W końcu jednak spostrzegła, że kamienne korale powoli, z każdym stopniem zaczynają się przerzedzać. W odstępach pomiędzy nimi przedzierało światło dzienne, co było dość dziwne, zważywszy na to, że nawet nie zaczęło jeszcze świtać.
"Czuję się, jakby to był sen. – uświadomiła sobie Asmit. Uszczypnęła się w ramię, aby się upewnić. – Nie! To niemożliwe! Przecież nie może mi się to tylko śnić, bo doskonale pamiętam, jak tu wchodziłam. Poza tym to wszystko wygląda zbyt realistycznie, żeby mogło być snem. Co prawda szłam bardzo długo, ale na pewno nie do samego rana, bo wtedy światło nie byłoby takie wyraziste."
Na widok światła Asmit poczuła ulgę, bo ciemność i kamienny las zaczęły ją przytłaczać. Mimo wszystko w powietrzu wisiała jakaś niepewność.
Stopień, na którym stała zatrząsł się pod jej nogami, więc się zachwiała, a potem poczuła silny pęd powietrza.
Nagle, dosłownie w oka mgnieniu zrobiło się zupełnie jasno. Blask słońca ostro przeszył jej oczy, ale szybko do niego przywykła. Asmit miała uczucie podobne do gwałtownego przebudzenia. Stała pośrodku rozległej, pokrytej zieloną trawą łąki. Słyszała śpiew ptaków. Głęboko zaczerpnęła powietrza, by poczuć się lepiej. Obejrzawszy się za siebie ku swemu ogromnemu zdziwieniu Asmit spostrzegła, że korytarz, którym jeszcze przed chwilą szła, po prostu zniknął. Wyglądało to tak, jakby nigdy wcześniej w ogóle go tam nie było. Idealnie gładka łąka nie miała nawet wgłębienia w ziemii.
"I co teraz będzie? – zaniepokoiła się w duchu. – Jak ja teraz stąd wrócę? Właściwie co to za miejsce? Nawet nie ma tu nikogo, kto by mógł mi cokolwiek powiedzieć. Jednocześnie jest tu tak pięknie i spokojnie, że mogłabym zostać tu na zawsze, gdyby nie to, że kiedyś będę musiała wrócić. No ale ja przecież nie chcę wracać! – wciąż jeszcze kłóciła się ze swymi myślami."
Znowu zrobiło się ciemno, co wyrwało Asmit z zamyślenia. To wszystko zaczynało być dla niej coraz bardziej niezrozumiałe. Miejsce, w którym się znalazła wydawało jej się nierzeczywiste, ale paradoksalnie uderzało niesamowicie realistycznym wyglądem, dźwiękami i zapachami.
Noc zapadła raz jeszcze. Takie wrażenie w oczach Asmit wywołała mgła, która pojawiła się niespodziewanie. Powietrze było przyjemnie rześkie i kojące. Pachniało nocą i zieloną trawą. Ciemność rozświetlały gwiazdy. Asmit czuła się przy nich bezpieczniej, niż w otoczeniu kamiennych kształtów mimo, że były one naprawdę piękne.
Po mgle znowu przyszło słońce. "Co się dzieje? Czy przez cały czas to się będzie tak zmieniać? Już nie wiem, co mam o tym myśleć. Co jest tutaj prawdziwe, a co nie? Chciałabym wreszcie to zrozumieć. Nie umiem się odnaleźć w tym dziwnym świecie. Jednocześnie nie mogę się nadziwić, jaki on jest cudowne."
Postanowiła iść dalej, prosto przed siebie, bo może gdzieś het, het daleko jej wszelka niepewność miała się rozwiać.
Idąc, usłyszała z oodali śpiew jakiegoś mężczyzny zmierzającego w jej stronę. Był wysoki i smukły, ale jego energiczne ruchy wyrażały siłę i zręczność. Lśniące, czarne włosy bujnie okalały jego pociągłą twarz, a zwiewny, letni ubiór pozwalał promieniom słonecznym przyozdabiać jego ciało złotą opalenizną. Asmit patrzyła na niego z bijącym sercem i nie mogła przestać. Nie chciała przestać.
Śpiewając, mężczyzna uśmiechał się do niej przyjaźnie. Jego dźwięczny głos niósł się echem po łące. Była tak zasłuchana, że przez chwilę nawet nie myślała o zaczęciu rozmowy. Pragnęła tylko słuchać. Melodia wlewała w nią radość i orzeźwiała duszę. Rozwiewała wszelką niepewność i zagubienie.
Mężcczyźnie zaczęły wtórować wysokie, czyste głosy kobiet, których nie było widać, bo nie miały ciał. Nie dało się też określić, skąd te głosy dobiegały. Brzmiały jak gdyby na całej łące, wszędzie z jednakową siłą. Asmit nie posiadała się z zachwytu.
"Nie ważne, kim on jest. – myślała, czując, jak jej serce napełnia coraz większe wzruszenie. Czujła je całą sobą. – Nigdy nie słyszałam czegoś tak pięknego! A ta radość i spokój w jego głosie… Nigdy od żadnego człowieka nie słyszałam tyle ciepła! Nie! Ja nie chcę, żeby to był tylko sen!"
Asmit usiadła na miękkiej trawie. Jej rozmarzone oczy wzniosły się ku niebu. Słuchała. Kobiece głosy rozbrzmiewały pełnią dźwięku. Były jak solidny, niezachwiany i bardzo spójny postument, na którym mężczyzna swym silnym głosem tworzył wspaniałą rześbę pełną ornamentów. Asmit aż zaparło dech w piersiach, a łzy wzruszenia popłynęły rzęsistymi strumieniami. Nie broniła się przed tym uczuciem, którego nigdy przedtem nie doznała. Zresztą nawet nie potrafiła się bronić. Pozwoliła łzom płynąć, bo pragnęła wypłakać wszystkie smutki, jakie musiała skrywać przed światem. Na płacz pozwalała sobie tylko w nocy, a jej towarzyszką w trudnych chwilach była jedynie ciemność.
Mężczyzna podszedł nieco bliżej. Ze śpiewu pełnego ekspresji, jego głos stał się łagodny i pełen spokoju. Zupełnie, jakby wiedział, co czuła, choć podczas śpiewu, sprawiał wrażenie, jakby duchem był nieobecny. Śpiew niewidzialnych kobiet także przycichł. Wszystko to sprawiło, że niespokojnym sercem Asmit przestał już targać smutek, który mimo wszystko przyniósł jej ukojenie. Poczucie bezpieczeństwa stało się jeszcze silniejsze. Złe wspomnienia powoli zaczęły blaknąć.
Przestał śpiewać, ale uśmiech nie znikał z jego twarzy. Podszedł do niej i delikatnie, bez cienia nachalności ujął jej dłonie i zaczął prowadzić ją w tańcu pełnym swobody i wdzięku. Asmit była zdumiona jego otwartością, więc spojrzała na niego pytająco. W odpowiedzi uśmiechnął się i powiedział:
– No pewnie, że chciałbym z tobą zatańczyć. Przepraszam. Może jednak powinienem cię najpierw o to spytać. Wybaczysz mi, że jestem taki małomówny? – jeszcze raz się uśmiechnął.
– Tak, pewnie. Nic się nie stało. Po prostu mnie zaskoczyłeś. – odwzajemniła uśmiech i dodała. – Nie wiem, co się wtedy stało… No wiesz… jak śpiewałeś. Po raz pierwszy od wielu lat coś we mnie pękło.
– Chciałem cię po prostu przywitać i powiedzieć, że jesteś bezpieczna. Nie umiałem zacząć tak zwyczajnie słowami. Taki już jestem. A wyglądałaś na zaniepokojoną, bo pewnie tak nagle się tu znalazłaś…
– Ojej, dziękuję! – powiedziała Asmit, nie kryjąc wzruszenia. – Nawet nie wiesz, jak mi to pomogło.
– To dobrze. – pogłaskał ją delikatnie po ramieniu.
– Oj, prawie bym zapomniał. – powiedział po chwili milczenia. – Jak masz na imię?
– Asmit, a ty?
– Jestem Mihr. – uśmiechnął i dodał. – Widzisz, Asmit? Chyba trochę mnie onieśmieliłaś, bo już drugi raz przy tobie odjęło mi mowę.
– Mimo wszystko wydaje mi się, że to ty jednak mnie onieśmieliłeś bardziej, Mihr. – Asmit też się uśmiechnęła. Uświadomiła sobie, że już dawno nie uśmiechała się tak często.
Tańczyli w milczeniu, ale żadne z nich nie czuło się przez to niezręcznie. Było im dobrze, bo nie mięli potrzeby, żeby o co kolwiek pytać. Kobiece głosy nadawały rytm ich krokom, które z każdą chwilą stawały się coraz bardziej płynne i pełne gracji. I choć tańczyli ze sobą pierwszy raz, to sprawiali wrażenie, jakby ich ciała były właśnie do tego stworzone. Jednym ramieniem Mihr objął Asmit w talii, a drugą trzymał jej dłoń wystarczająco mocno, żeby się nie zachwiała. Rozluźniła się i poddała łagodnemu kołysaniu, opierając się na jego ramieniu. Pozwoliła swoim myślom oderwać się od przyziemnych spraw i poszybować z lekko falującym wiatrem. Wzniosła oczy ku niebu. Czuła się tak lekko, że nawet się nie spostrzegła, kiedy ich stopy oderwały się od ziemi. Unieśli się w górę, a wtedy słońce znów się schowało.
W pierwszej chwili Asmit przestraszyła się nieznacznie, kiedy zdała sobie sprawę, że nie czuje gruntu pod nogami. Jednak to wrażenie szybko minęło i przeszło w zdumienie, a potem niewypowiedziany zachwyt.
Unosili się coraz wyżej i wyżej. Zaczęli swobodnie wirować. Tam wysoko, w górze nie ograniczała ich już płaszczyzna ziemii. Gdy tak szybowali w mroku rozjaśnionym przez gwiazdy, wyglądali naprawdę pięknie.
Asmit miała wrażenie, że to właśnie muzyka gwiazd towarzyła im w tańcu, i że to do nich należały te przepełnione szczęściem kobiece głosy.
Czas zupełnie przestał dla niej istnieć, bo w tej przestrzeni płynie on inaczej, niż w zwykłym świecie. Poczuła, że wszystkie jej troski ulatują gdzieś w przestworza. Cieszyła się, że byli tylko we dwoje razem z gwiazdami i ptakami. Wiedziała, że nie spadnie, bo Mihr cały czas był przy niej. Nigdy nie dopuściłby do tego, żeby coś złego jej się przytrafiło.
"Ale kim on właściwie jest? – zastanawiała się coraz bardziej zaintrygowana swoim nowym znajomym. – Skąd on się tutaj wziął? I ciekawe jest też dla mnie to, że wzbudził we mnie taką ufność. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie poznałam takiego człowieka. A był w tym wszystkim taki pzczery i nawet nie próbował kombinować. I właśnie tą swoją prostotą tak mnie do siebie… Twłaśnie to najbardziej mnie w nim ujęło."
Asmit nie mogła wprost uwierzyć, że w ogóle nie odczuwała strachu. Przecież na zwykłym świecie, gdzie dotąd żyła, bez nadziei i motywacji, na pewno strach przejąłby nad nią kontrolę. Nie chciała wracać do tego nawet wspomnieniami. To wywoływało w niej ból. Ku swemu zdumieniu jednak zdała sobie sprawę z tego, że gdy tak unosiła się w tych nieznanych, niezmierzonych przestworzach, ów ból już nie mógł jej dosięgnąć. Teraz nareszcie czuła się wolna. To uczucie wywoływało w niej tak wielką radość, że zaczęła wydawać z siebie wesołe okrzyki, których już tak dawno nikt od niej nie słyszał.
– Jak się czujesz? – spytał Mihr, kiedy niechcący wyrwała go z zamyślenia.
– Wspaniale! – wykrzyknęła radośnie. – Dawno nie czułam się taka szczęśliwa. Cieszę się, że ciebie tutaj spotkałam.
– Ja też się cieszę! – odkrzyknął, a potem dodał, nieco zciszając głos. – Wiesz co, Asmit? Masz bardzo ładny uśmiech.
– Dziękuję. To miłe.
Potem Mihr zaczął podrzucać ją w powietrzu. Tak ją to rozbawiło, że zaczęła się śmiać, a jemu ta radość się udzieliła. Ich śmiech rozbrzmiewał echem w niezmierzonej przestrzeni. Samotność całkowicie ją opóściła po to, żeby już nigdy nie powrócić. To właśnie Mihr wypędził ją raz na zawsze z życia Asmit. Śmiali się razem. Łączyła ich prawdziwa i szczera radość.
– A jak to się dzieje, że my możemy się tak po prostu unosić? – zapytała, kiedy już trochę ochłnęli.
– W tym miejscu nie istnieją żadne przeszkody. Nie ma tu miejsca na troski i smutek. Każdy jest tutaj szczęśliwy.
– Każdy? – zdziwiła się Asmit. – Czyli inni ludzie też tutaj są?
– Tak. Oczzwiście, że są. Tylko, że to miejsce dla każdego wygląda inaczej.
– Przecież to niemożliwe. – powiedziała, znowu mając wrażenie, że nic nie rozumie.
– To jest nie tylko możliwe, Asmit. To po prostu prawda. – powiedział z głębokim przekonaniem.
– Ale przecież nigdzie nie ma takiego miejsca, bo takie miejsca na świecie nie istnieją.
– Masz rację, Asmit. – przyznał Mihr. – Nie istnieją na świecie, z którego przyszłaś. Mimo wszystko jednak to miejsce, w którym jesteśmy jest bardzo prawdziwe.
– W takim razie nie może być dla każdego inne.
– Ale tak jest. Oczywiście zdarzają się tacy ludzie, dla których to miejsce wygląda tak samo, tak jak właśnie dla nas. Takich ludzi może być nawet o wiele wiele więcej, niż dwoje.
– To dlaczego akurat nas to spotkało, Mihr? – była coraz bardziej zadziwiona i chciała wiedzieć jak najwięcej.
– Bo widocznie twoje życie miało coś wspólnego z moim. Mam na myśli to, że doświadczyliśmy podobnych przeżyć. Być może i tobie i mnie brakowało piękna, spokoju i przede wszystkim wolności. Nie wiem, jak u ciebie, ale ja dopiero tutaj je odnalazłem.
Przez chwilę nic nie mówiła, bo przez głowę zaczęły jej przelatywać fragmenty różnych wydarzeń. Były pełne pustki i samotności. Jedyną przykrą odmianą były dni, kiedy przyjeżdżali rodzice. Nie szczędzili wiecznego niezadowolenia z jej starań i karcenia za każdy, nawet najdrobniejszy błąd. Wciąż tłumaczyli jej, że skoro oni zarabiają na jej utrzymanie, to ona niech przynajmniej zajmuje się domem, co i tak w ich mniemaniu było niczym. Asmit nie była dla nich córką, lecz zwykłą słóżącą, której nie darzyli nigdy nawet szacunkiem. To kosztowałoby ich przecież zbyt dużo, a ona i tak nigdy niczego od nich nie żądała. Potrzebowała tylko szacunku, zrozumienia i miłości. A kiedy pojęła, że i na to nie może już liczyć, życie straciło dla niej wszelki sens. Nigdy nie czuła się nikomu potrzebna i to sprawiło, że sama przestała kogo kolwiek potrzebować. Nauczyła się już z tym żyć, a przynajmniej tak jej się zdawało.
– O czym tak myślisz, Asmit? – spytał, starając się zbytnio na nią nie naciskać.
– O przeszłości, której chciałabym się na zawsze pozbyć. Myślisz, że to możliwe, Mihr?
– Tak, ale to od ciebie zależy, czy będziesz chciała tu zostać.
– Na zawsze? – spytała z głębokim nienowierzaniem.
– Tak. Na zawsze. – powtórzył, patrząc jej w oczy.
– A jeśli kiedyś z jakiegoś powodu będę chciała wrócić?
– Tę decyzję podejmuje się tylko raz i nie ma już odwrotu.
Po jego słowach zupełnie ją zamórowało. Chciała coś powiedzieć, ale słowa więzły jej w gardle. Asmit czuła, że z jej życiem dzieje się coś wielkiego, ale sama jeszcze nie potrafiła tego zrozumieć.
– Jak długo… Ile czasu mam na przemyślenie tej decyzji? – chciała przynajmniej znaleźć dla siebie jakiś punkt podparcia. Czuła się zupełnie zagubiona i pozbawiona pewnego, stałego gruntu.
– Ona już teraz zaczyna się w tobie kształtować. Musisz tylko w nią uwierzyć.
– Skąd ty to wiesz? – spytała, uświadomiwszy sobie, że mężczyzna wcale się tak bardzo nie mylił.
– Bo twoja radość, kiedy się tutaj pojawiłaś, była taka szczera i prawdziwa, jakby dopiero co się w tobie narodziła, albo może odrodziła. I tak pięknie wtedy wyglądałaś… – Mihr uśmiechnął się promiennie do Asmit i znów poprowadził ją w tańcu wysoko nad ziemią.
Wtedy wszystkie gwiazdy rozśpiewały się i otoczyły ich swoim blaskiem. Noc była ciepła i bardzo jasna. Wszystko dookoła tańczyło, nawet ptaki i drzewa. One też dały się porwać tej pięknej chwili. Wszystko cieszyło się razem z nimi tak, jakby już nigdy nie miało przestać.
Taniec szczęścia w powietrzu wkrótce ich zmęczył, więc położyli się w powietrzu, trzymając się za ręce. Przestali już szybować, tylko kołysali się łagodnie w ciepłym, nocnym wietrze.
Po radości przyszła błogość, która udzieliła się całej łące. Tylko ptaki cichutko ćwierkały. Kołysały ich do snu, który zaczął prowadzić Asmit drogą, którą sama już wybrała.
4 replies on “Niebo”
Już raz czytałam to opowiadanie, ale i tak jestem pod ogromnym wrażeniem. Piszesz bardzo realistycznie
i masz naprawdę ładny styl literacki 😀
Dzięki, Iza. Właśńie taki jest mój cel, żeby wszystko, co opisuję jak najsilniej oddziaływało
na wyobraźnię.
Suuuuuuuuuuuuuper!
Pokazywałaś mi to kiedyś. Bardzo ładne.