Najpierw jest normalnie. Siedzę sobie i niczego się nie spodziewam. I w pewnej chwili wszystko dookoła się rozmywa. Do moich uszu napływa szum, a wszystkie inne dźwięki nagle słabną. Jestem otoczona przez ten szum i słyszę już tylko jego dźwięk, który narasta z każdą sekundą. Opada na mnie gęsta, ciepła chmura. Nagle wszystko znika: kanapa, na której siedzę, rozmawiający ze sobą ludzie i znalazłam się… Właśnie, gdzie? Szum wciąga mnie w nieznaną przestrzeń. Jestem pod dachem jakiegoś pomieszczenia, ale unoszę się nad podłogą, której nie widać, bo jest gdzieś bardzo nisko. Wszystko dokoła faluje. Świeci słabe światło. Wieje wiatr mimo, że nie ma świeżego powietrza. Popycha mnie on jak nurt rzeki. Powietrze jest tak wzburzone i gęste, że pod dotykiem dłoni przyjmuje różne kształty. Ma wyrazistą, niebieską barwę. Przypomina pionowe, oderwane od ziemii kolumny. Wiatr jest gęsty i silny, ale nie dusi. Potem powietrze zaczyna przybierać kształty skrzydlatych postaci; głów zwierzęcych o imponujących wielkością rozmiarach; sieci cienkich, splątanych ze sobą nici i pustych w środku kul. Wślizguję się do jednej z nich i siedzę wewnątrz otoczona przez wiatr. Dotykam dłonią powietrza, z którego wytworzyła się kula. Ma twardą, gładką powierzchnię.
Wynużam się z kuli, otulam się siecią cienkich nici, z których powietrze utkało gęstą sieć. Jej dotyk jest przyjemny, ale mnie łaskoczę, więc się uśmiecham. Patrzę na powietrze, zmieniające się na tle powietrza i nie mogę się nadziwić.
Wynóżam się z sieci. Teraz powietrze przybiera kształt ryby. Jest tak duża, że mogę się na niej położyć. Utrzymuję się na jej grzbiecie tak, że nie przelatuję na drugą stronę i nie spadam zupełnie, jakbym leżała na płaskiej powierzchni czegoś, przez co nie można przeniknąć. Rozluźniam się. Ryba płynie w powietrzu. Jest granatowa, a płetwy i ogon ma czerwone. Płynie. Najpierw powoli i łagodnie, aż robię się lekko senna.
Z błogości wyrywa mnie coraz mocniejsze kołysanie, a potem ryba zaczyna gwałtownie szarpać – do przodu, do tyłu! Do przodu, do tyłu! W górę, w dół! W górę, w dół! Kładę się na brzuchu i objejmuję rękami jej ogon, żeby nie spść. Chwyta mnie lekki strach, ale zaraz ustępuje miejsca ekscytacji. Ryba ściga się z innymi formującymi się kształtami. Lawiruje między nimi. Mknie jak szalona, roztrącając wszystko, co i tak się nie niszczy.
Zwalnia. Znów zaczyna łagodnie falować. Słyszę ciche, wysokie dźwięki. To cienkie, kryształowe pręciki wiszące pod sufitem uderzają o siebie i delikatnie dzwonią. Coraz ciszej i ciszej. Potem ryba znika. Wszystkie inne kształty też się rozpływają. Dźwięków już nie słychać. Jest tylko cisza i lekkie powietrze, w którym się unoszę. Tracę poczucie czasu. Czuję błogość i ciepło. Uśmiecham się.
Pink Floyd "Main theme"
One reply on “Wichrowa komnata”
Suuuuuuuuuuper!